Kaktusiarnia w Rumi była swego czasu największą prywatną kolekcją kaktusów i sukulentów w Polsce. Wśród miłośników tych roślin była ważnym punktem na pomorskiej mapie. Mieszkańcy Trójmiasta, również kierowali swoje wycieczki do rumskiej Kaktusiarni na zwiedzanie i małe zakupy. Niegdyś była to potężna roślinna plantacja z tysiącami okazów a nawet gatunków. Obecnie Kaktusiarnia zmierza ku kresowi swojej działalności. To już nie czas na zwiedzanie i robienie sobie tam zdjęć. Teraz to miejsce z likwidowaną kolekcją w trakcie likwidacji. W tym artykule przybliżę Wam to miejsce. Jego historię i stan obecny. Przedstawię Wam kilka zdjęć z jednej ze szklarni rumskiej Kaktusiarni i to co można tam jeszcze zobaczyć.
Skąd się wzięła Kaktusiarnia w Rumi?
Niewiele osób wie, ale kaktusiarnia zaczyna swoją historię w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Nawet wcześniej, bo podwaliny pod biznes powstał nieco szybciej niż formalna hodowla kaktusów. W tym miejscu był dom rodzinny i gospodarstwo państwa Hinzów. Wielopokoleniowe gospodarstwo pozwalało rodzinie na przeżycie i pozyskiwanie skromnych środków nie tylko z rolnictwa. Już wtedy prowadzili oni drobną działalność sprzedając przeróżne rośliny. Nie było, wówczas mowy o roślinach ozdobnych a raczej jadalnych. Gospodarstwo miało infrastrukturę a nawet szklarnię.
Małe miasteczko Rumia już wtedy było zapleczem rosnącej w siłę Gdyni. Dzisiaj mówimy o Rumi jako o sypialni dla większego miasta, ale w latach sześćdziesiątych sytuacji była podobna. Z tym wyjątkiem, jednak, że mieszkanie znajdowało tam wiele marynarzy z rodzinami. Praktycznie na każdej ulicy mieszkała rodzina marynarza, który większość miesięcy w roku spędzał na morzu. Marynarze byli, wówczas bardzo szanowani bo byli dobrze wynagradzani za swoją pracę oraz przywozili z zagranicy różne rzeczy i nie mówię tu o opowieściach. Oprócz kawy, papierosów i dolarów marynarze przywozili takie drobne rzeczy jak rośliny, głównie sukulenty.
Sukulenty i kaktusy, które trafiały ze świata do Rumi to były rośliny nowe dla większości mieszkańców miasta. Co prawda kaktusy w Polsce były znane już od prawdopodobnie pięćdziesięciu lat, ale nadal nie były to rośliny popularne. Biorąc pod uwagę ciężkie czasy i generalny deficyt dóbr, rośliny te nadal były czymś niezwykłym. Wymagały one, jednak pielęgnacji. Na szczęście w Rumi było gospodarstwo państwa Hinzów, którzy uprawą roślin się zajmowali. Stanisław Hinz zajmował się w sąsiedzkim geście przesadzaniem tych roślin i służył radą. Nabierał doświadczenia i wiedzy. Oprócz opłat w podzięce zostawały mu, również roślinki lub ich odnóżki. Jako wprawiony ogrodnik, pan Hinz nowe roślinki rozmnażał i pielęgnował.
Pomysł na biznes
Sytuacja w Polsce była trudna to i w gospodarstwie państwa Hinzów brakowało pieniędzy. Dochody ze sprzedaży warzyw były niewystarczające. Tutaj sprawdza się powiedzenie “potrzeba matką wynalazków”, bo pan Stanisław przekazał kaktusy zaprzyjaźnionej kwiaciarni w Gdańsku, aby tam roślinki w jego imieniu sprzedano. Po kilku dniach dostał telefon, że potrzeba tych roślinek więcej.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej szczegółów o historii powstania kaktusiarni polecam Wam wywiad jakiego udzielił syn pana Stanisława – Andrzej. Jest on obecnie właścicielem plantacji i udzielił on wywiadu dla Gobtroter.pl, który możecie przeczytać tutaj.
Kaktusiarnia w Rumi
Przez lata kaktusiarnia pracowała na swoją renomę. Było to miejsce sprzedaży roślin jak i wycieczek. Wielu dorosłych mieszkańców Trójmiasta pamięta wycieczki szkolne do rumskiej Kaktusiarni. Do państwa Hinzów podjeżdżały autokary z dziećmi na zwiedzanie. Nie tylko kaktusy w gospodarstwe mozna było podziwiać. Po podwórku biegały pieski i koty chętne do zabawy. Były puszyste kury, były króliki. Dzieciaki musiały mieć niezłą zabawę.
Sami właściciele stali się specjalistami w dziedzinie hodowli kaktusów i sukulentów. Udzielali się w towarzystwach miłośników kaktusów, publikowali teksty, dzielili się wiedzą. Kaktusiarnia robiła wrażenie na niemal każdym hodowcy przyjeżdżającym do Rumi. Trzeba powiedzieć, że gości nie brakowało. Informacja i wielkiej hodowli kaktusów zdążyła się rozejść wśród miłośników roślin z całego świata.
Gospodarstwo wyposażone było w kompleks szklarni pod którymi znajdowały się roślinki. Praca przy takiej hodowli to, również spore przedsięwzięcie. Nie mówimy tutaj o przesadzaniu roślin na wiosnę do większych doniczek. Praca przy przesadzaniu i pielęgnacji odbywała się na okrągło. Trzeba zauważyć, że sensem działalności Kaktusiarni było rozmnażanie kaktusów, a następnie ich sprzedaż. Kaktusy rozmnażają się dosyć chętnie, dlatego hodowla zyskałą ogromne wymiary. Do tej pracy potrzebna była pomoc. Sami właściciele nie mogli by temu podołać sami. Szczególnie, że jest to swojego rodzaju praca na gospodarstwie, która odbywa się każdego dnia. Rośliny i żywy inwentarz nie rozumie świąt, chorób i urlopów. Nie istnieją.
Zimą rośliny musiały być ogrzewane. Kaktusy poddaje się okresowi hibernacji, ale robi się to w wiatrołapie albo zostawia się kaktusy przy oknie w nieogrzewanym pokoju. Na hodowli jest to dużo większe wyzwanie. Każdą ze szklarni trzeba było odpowiednio nagrzać. Nie po to aby utrzymać wysoką temperaturę dla rozwoju roślin, ale po to, żeby nie zamarzły. Sama szklarnie to nie jest wystarczająca konstrukcja ochronna, trzeba ją, niestety dogrzewać. Siły i środki na ten cel, również były niezbędne.
Jak jest obecnie?
Obecnie kaktusiarnia jest w trybie wyprzedaży. Pozostała już tylko jedna szklarnia w której znajdują się roślinki na sprzedaż. Wjazd na podwórko “ozdabia” wielki szyld z napisem “wyprzedaż 50%”. Rzeczywiście zakupy są o połowę tańsze. Na podwórku widać jeszcze znak “kierunek zwiedzania”, który opadł już samoistnie i wskazuje na ziemię pod drzewem. Nie ma już śladu zwierzątek i ich zagród. Pozostało jedynie jedno wejście do jednej, ostatniej szklarni.
Dostępność roślinek jest mimo wszystko dosyć spora. Wszystkie najciekawsze okazy zostały już dawno wyprzedane, ale małe sukulenty i kaktusy można z powodzeniem jeszcze znaleźć. Nie brakuje, również eukaliptusów. Przewagę nad marketem kaktusiarnia ma taką, że można pochodzić po szklarni i starać się wyszukać jakiegoś okazu, rodzynka. Być może spektakularnych gatunków już nie ma, ale na pamiątkę coś znaleźć na pewno można.
Dlaczego Kaktusiarnia znika?
Powód jest dosyć prozaiczny, mianowicie na wszystko przychodzi czas. Coś się kończy, coś się zaczyna. Państwo Łucja i Andrzej Hinz prowadzą hodowlę już wiele lat i zapewne życzą sobie trochę odpoczynku. Jak już wcześniej wspomniałem praca na gospodarstwie jest trudna i musi zostać wykonana każdego dnia. W pewnym momencie po prostu brakuje chęci na kontynuowanie działalności. Organizacja na gospodarstwie nie należy, zapewne do najłatwiejszych. Zapewnienie nawozów, prawidłowego nawadniania, ziemi do uprawy, ogrzewania szklarni, serwis. Do tego odpowiednie zaaranżowanie stref rozmnażania roślin i ich sprzedaży. Nie można zapomnieć o mnóstwie zwiedzających, którzy nie zawsze są bezproblemowi i uprzejmi. Goryczy do ognia dolała wichura z gradem, która zniszczyła jedną z głównych szklarni. Wiele kaktusów ucierpiało od rozbitego szkła, a sama naprawa szklarni prawdopodobnie była zbyt kosztowna. To wtedy właściciele podjęli ostateczną decyzję o zamknięciu hodowli.
Kaktusiarnia w Rumi, jak już wspomniałem jest w stanie likwidacji już od kilku lat. Cały czas, jednak można tam kupić rośliny. W momencie pisania tego artykułu likwidacja trwa 3 lata i nadal kaktusiarnia jest czynna. Nie wiem jak długo, jeszcze państwo Hinz będą sprzedawać w Rumi roślinki. Swoją drogą, imponujące jest to, że roślin w kaktusiarni było tak duże, że likwidacja biznesu trwa tak długo. Niestety jest ona nieuchronna i na przywrócenie dawnej świetności jest już za późno. Część ziemi po terenie kaktusiarni, również jest na sprzedaż.
Jeśli nadal chcecie się wybrać do kaktusiarni to polecam wpierw wejść na stronę internetową i sprawdzić czy nadal jest to możliwe. Chwila w dużej szklarni z roślinami każdemu wyjdzie na dobre. Obecnie wszystkie rośliny są o połowę tańsze od ceny na etykietach. Ceny na etykietach, również nie są wysokie, więc można wyjść z fajnymi zielonymi pamiątkami za niewielkie pieniądze. Szkoda tylko, że nie było chętnych na poprowadzenie dalej biznesu.